Noe – pierwszy demokrata
Noe i świnie.
Noe nie był „świnią”. Zabrał parę świń na pokład Arki. Nie musiał. Właściwie nie powinien. Jako pobożny Żyd, wybrany z wybranych, miał prawo „ wyginąć” coś tak niekoszernego. Nie skorzystał z okazji. Nie pytał czy świnie zabrałyby Noego na pokład Arki w sytuacji odwrotnej. Zaryzykował? Świnia zwana jest wszak „świnią” z uwagi na niepohamowany apetyt. Może nie mieć grama empatii. Tym samym Noe wykazał charakter demokraty. Pierwszego w mitologii chrześcijan. Tak, tak. Chrześcijan. Patrzcie chrześcijanie na Noego!
Demokrata albowiem to ten, który pozwala istnieć swoim „niepotrzebnościom” i rywalom. To ten, który wolnymi pozostawia ścieżki dojścia na szczyt władzy. Korzysta z nich i w nienaruszonej postaci pozostawia dla innych.
Tu gdzie się zameldowałem, od dwudziestu pięciu lat na szczycie jest ta sama grupka ludzi. Tasując się i tarasując się. Dobierając nowych gdy ktoś umrze albo „zwariuje”. Oni nie są Noe. Tu gdzie się zameldowałem nie ma potomstwa Noego. Postawa Noego nie jest poważana. Tu Noe byłby brany za chorego, za frajera. Tutaj „niekoszerne” zwierzęta zostaną na lądzie, a trap Arki nie wysunie się na widok obcego.
Ludzie pozbawieni instynktu Noego mają cudowny talent do obrzydzania innym ludziom świąt, które celebrują. Natarczywość uprawiania kultu budzi podejrzenia o nieszczerość, a liczne przykłady lekceważenia zasad, które głoszą ci ludzie powodują niesmak i gniew. Ten gniew się nawarstwia i po pewnym czasie ośmiesza celebrytów. Czasami ich zabija. Rewolucja.
Dlaczego o tym mówię dziś, 1 maja 2020 roku. W dniu Święta Pracy ? Ano dlatego, że w PRL pewna grupa ludzi tak usilnie celebrowała to święto, że do dziś nie jestem w stanie się przemóc i potraktować je poważnie. Zabito we mnie coś bardzo ważnego. Przez co? Przez przymus świętowania i hipokryzję nadzorców. Po co? A ch.. jeden raczy wiedzieć. Na zgubę własną. To na pewno. Nie ma PRL. A problem jest. We mnie. Przecież wiem, że gdyby nie związki zawodowe i ruchy robotnicze nadal w kopalniach pracowałyby trzynastoletnie dzieci. Albowiem ktoś, kto nie jest Noe ma niepohamowany apetyt. I chrząka monetą, biorąc ją za dobro. Wiem to, a jednak nie mogę poważnie świętować Święta Pracy. Ktoś mi je zabrał i przywłaszczył sobie. Na zdrowie.
Słyszę od pewnego czasu opowieść o tym jak to Polska jest jedyna, sama sobie najlepiej, oraz wystarczalna. Wypisz wymaluj jak Arka Noego. Oczywiście nie jest ani sama, ani samowystarczalna, ale nawet gdyby…. Za sterami tej arki nie ma potomstwa Noego. Nie ma ludzi z instynktem demokraty. Tu coś „niekoszernego” nie prześliźnie się na pokład, a trap nie wysunie się na widok obcego. Ścieżki dojścia do władzy są zatarasowane, za chwilę będą zabetonowane. Za chwilę zabiją we mnie kolejne święto. Poprzez natarczywość kultu, zawłaszczenie tego święta i rozziew między głoszonym słowem a postępowaniem własnym. Za chwilę zniechęcą własne dzieci do bohaterów, których każą czcić. Tak każą, a środek przymusu często nosi pseudonim „grant”.
No tak. Ale przecież ludzie za sterami naszej „Arki” nie biorą się z kosmosu. Tam są moi koledzy. Również. Koledzy śpiewający ze mną pieśni gniewu z dachu domu akademickiego w czasie stanu wojennego. Dziś będący ogniwem autorytaryzmu. Wcieleniem mitologii naczelnikostwa. Nie wiem dlaczego tak jest, że nie ufamy innym, nie wierzymy, że zrobią coś lepiej od nas. Skąd ten dąs poczucia lepszości? Skąd niewiara, że lepsza jest zmiana w sztafecie niż jeden zawodnik na całym dystansie? A może to odwieczna prywata, zwykła siermiężna prywata, cuchnąca bagnem i upadkiem wszystkiego? Tak, że odechciewa się żyć? Widzimy to?
Widzimy. W codziennym obyczaju. Na Fejsbuku chociażby. Nie lajkujemy i nie udostępniamy postów ludzi w potrzebie i pracujących poprzez media społecznościowe. Nic to nie kosztuje. A nie działa. Dlaczego? Ch.. jeden raczy wiedzieć. Uwaga, nie mówię o tym, że wcale nie ma „lajków” i udostępnień. Mówię, że jest ich coraz mniej. Mniej się sobą nawzajem przejmujemy. Przecież wiadomo, że rynek rozbujany daje korzyści wszystkim jego uczestnikom. Więc zamiast rynek rozwijać poprzez MS, robimy zwijkę. Stracą wszyscy, ale zwycięży pozór, że nie daliśmy pożyć konkurencji. Zobaczyłem to stosunkowo niedawno. I nie sam wypatrzyłem. Podsunięto mi statystyki. Teraz sobie przypomniałem, czym zakończyła się prośba do kolegów w pewnym „mieście z południa” o udostępnienie mojego anonsu o koncercie. Nie, nie tak jakbym puścił bąka na wernisażu. Gorzej. Potraktowali to tak jakbym się do tego przyznał. Zaczęli unikać. Potem ten rodzaj uprzejmości zauważyłem w stolicy i jest już dominującym stylem zachowania w całym kraju. W Lublinie też.
Niepohamowany apetyt jest skutecznym lobbystą, ale nie lobbuje ku dobru ogółu. Nieumiejętność dzielenia się, choćby informacją, prowadzi do atomizacji i zguby społeczeństwa. Mówi Kuba Sienkiewicz, że Polska taka jaka jest zasługuje bardziej na kaftan bezpieczeństwa niż na niepodległość. A Polska to my wszyscy przed ekranami. I nasze zachowanie. To co? Drogie świnki? Wpuścimy Noego na pokład jeśli się pojawi? Bo zdaje się role są odwrócone właśnie. Teraz my stoimy tam gdzie kiedyś stał Noe.
Inteligentny i tak sprytny artykuł przywołuje myśli ludzkości podczas Korony. Czy dziś nawet cały świat może zniknąć i musi zbudować pudełko bez korony? Czy nasz świat może być lepszy, jeśli nasi przywódcy zrozumieją, że polityka i religia nie są najważniejsze dla Korony? Czy ta choroba może powrócić w drugiej rundzie i zaskoczyć ludzkość? To, co stało się potem, jest bardzo podobne do tego, co dzieje się z nami teraz. Dziękuję za oświecenie mnie.
Dziękuję Malko. Corona to oczywiście powrót mitu Potopu.Dotyczy tak jak tamten całego świata
Dzięki Janie